
Ta lakoniczna definicja konia z encyklopedii ks. Chmielowskiego zgrabnie wyczerpywała temat w XVIII wieku ale koń w kampanii Gucciego to zdecydowanie bardziej skomplikowana sytuacja. Kiedy obejrzałam video promujące letnią kolekcję marki zdębiałam. Smaczne to było i piękne. Urzekało dekadenckim klimatem. Do takiego rozpasania człowiek przyłączyłby się chętnie i, co tu dużo mówić, bez skrupułów. Nad wyraz przyjemnie związały się tu: retro moda w klimacie lat 70. Alessandro Michele i surrealistyczny sznyt reżysera Yorgosa Lanthimosa /Lobster, 2015/. Szpiczaste kołnierze, szerokie klapy marynarek, spodnie dzwony, ogromne okulary – wszystko skąpane w miodowym kolorze starych filmów i nostalgicznych dźwiękach piosenki Harrego Nilssona z 1969 r. Palce lizać! Tylko ten koń, a raczej konie, i dręczące pytanie: co artysta miał na myśli?

Oczywiste skojarzenie prowadzi do wędzidła, które towarzyszy marce od lat 50. Buty Gucci z tym motywem to absolutny evergreen multiplikowany i piratowany na potęgę do dzisiaj. To trop jednak zbyt prosty i warto odważyć się na intelektualną woltyżerkę, koniecznie z koniem w roli głównej.
Video „Of Course a Horse” budzi momentami niejasne erotyczne a nawet lekko perwersyjne skojarzenia. Jednak punkt ciężkości wydaje się być przesunięty gdzie indziej. Jakkolwiek to zabrzmi, rumaki Gucciego wydają się alter ego swoich ludzkich towarzyszy. Stanowią uosobienie ich pragnień i potrzeb. To rozbrajająco ludzka i z gruntu humanistyczna potrzeba bycia kochanym i wolnym jednocześnie. Poszukiwanie bliskości z zachowaniem pełnej swobody. A co lepiej to zobrazuje niż rumak z rozwianą grzywą pędzący brzegiem oceanu… Watch and relax.
zdjęcia pochodzą z kampanii marki Gucci „Of course a horse” wiosna/lato 2020
