papieżyce, kardynały, biskupy

[ raz dwa trzy początek gry ] – zestaw kobiecych sutann do samodzielnego składania.

Iwona Teodorczuk-Możdżyńska na tle swoich prac fot. Konrad Ciszkowski

Sutanna to raczej dalekie skojarzenie z modą, ale jak podkreśliła podczas naszego spotkania w Galerii m² autorka obrazów Iwona Teodorczuk-Możdżyńska, to przecież – sukienka, męska sukienka. Samo słowo pochodzi z języka włoskiego i oznacza spódnicę. Jednak to nie kostiumologiczny wątek zaintrygował mnie w projekcie najbardziej.

Pomysł kobiecych sutann uwiódł mnie ogromną ilością skojarzeń, które te pozornie proste formalnie prace, budzą. Kapłaństwo kobiet w wielu religiach i odłamach kościołów chrześcijańskich nie jest, i to od dawna, czymś zaskakującym. Tymczasem prace artystki, w kontekście polskiego „tu i teraz”, wydają się, jakby to określić: mocne, obrazoburcze, feministyczne. Dzięki spotkaniu z artystką mogłam lepiej zrozumieć, jak głęboko przemyślane są także pod względem warsztatowym. Wszystko i w każdym szczególe jest tu celowe. Podmalówka w czerwieni jako energia życiowa, transcendentny kobalt, zieleń przywołująca zdradzony przez współczesnego człowieka żywioł natury. Swoje znaczenie ma figura trójkąta w „puzzlowych kompozycjach” która, w wielu kulturach utożsamiana jest z żeńską seksualnością.

Fot. Konrad Ciszkowski

Celem – jak deklaruje artystka – tych prac jest sprowokowanie do zastanowienia się nad rolą i pozycją kobiet w społeczeństwie. Nie w procesie rewolucji, która burzy, lecz refleksji i stopniowego otwarcia się na nowe – kobiety kapłanki. Tylko tyle i aż tyle. Prace Iwony Teodorczuk-Możdżyńskiej są niezwykle nośne, aktywują szereg zaskakujących, także dla samego odbiorcy, skojarzeń a to przecież jedna z najważniejszych funkcji sztuki, każdej i zawsze.

Fot. Konrad Ciszkowski
Fot. Konrad Ciszkowski

cykl prac powstał w latach 2015-2019

kuratorka wystawy: Matylda Prus

prace oglądać można w Galerii m², ul. Oleandrów 6, 00-629 Warszawa, do 27.06.2020

wszystkie zdjęcia: Konrad Ciszkowski

Picasso w wersji pop? Nie. Dziękuję.

Jeremy Scott, źródło: Wikipedia

Ujmę to tak: walczą we mnie: historyk sztuki i stylistka. Ta druga uwielbia wybiegowe show. Tu musi się dziać, zwłaszcza jeśli imprezę rozkręca Jeremy Scott. Amerykanin w Paryżu rozrabia z popkulturą na całego i to od samego początku. I dobrze. Takie są reguły gry i kto chwyta ten klimat ten wie, że pokaz kolekcji jest rodzajem przedstawienia. Co innego jednak cytować w swoich kolekcjach elementy popkultury a co innego zdobić się w pióra cudzej sławy, w tym przypadku samego mistrza Picassa.

Jeremy Scott dla Moschino, jesień/zima 2014/15, źródło Wikipedia

Przyznaję, pierwsza kolekcja projektanta dla domu mody Moschino najeżona logotypem McDonald’s rozbawiła mnie ogromnie. Nowy człowiek, nowe wejście, zaistnieć trzeba. Dobry chwyt a może nawet i głębsza myśl np.: walka z tym naszym wstrętnym konsumpcjonizmem? „Kupuję” wątek łączenia kultury wysokiej z niską. Z przyjemnością śledzę związki świata mody i sztuk plastycznych. Te inspiracje są czasem na tyle nieoczywiste, iż trudno je jednoznacznie wytropić, czasem są jak łupnięcie pięścią między oczy.

źródło: Fashionista 20.08.2019 fot. Imaxtree

Kolekcja J. Scotta na wiosnę/lato 2020 to przypadek lewego sierpowego na moim organizmie. Ktoś tu próbuje wmanewrować mnie w skojarzeniową pętlę absurdu: Picasso wielkim artystą był ergo kolekcja „Picasso” wielką jest…. no błagam.. to tak nie działa.
Jest jednak pewna sukienka, ta poniżej, która mnie absolutnie podbiła. Nie prosty nadruk na tkaninie, nie zwykły graficzny cytat  z picassowskiej twórczości ale karkołomna próba przełożenia na konstrukcję sukienki kubistycznego kolażu. I to jest super!

źródło: Fashionista 20.08.2019 fot. Imaxtree

Zżera mnie potworna ciekawość co było tu inspiracją? Cykl kubistycznych obrazów z gitarą, które Picasso zrealizował w latach nastych XX wieku? A może jego projekty kostiumów dla mega słynnego wtedy rosyjskiego baletu Sergieja Diagilewa? Koniecznie zerknijcie na czarno-białe zdjęcia. Jeśli zadajecie sobie pytanie jak oni w tym tańczyli, śpieszę dopowiedzieć, że były to projekty przeznaczone do tanecznej parady.

Pudełko z fantastycznymi butami


Projektantce marki Westernaffair nie można odmówić kreatywności i świeżego spojrzenia. Jak podkreśla w swoich wywiadach „potrzebujemy zmian, emocji i innowacji oraz przekraczania granic”. Olivia Pudelko przekracza te granice na swoich zasadach.
Młoda projektantka (25 lat) ukończyła wydział Sztuk Pięknych Uniwersytetu Westminsterskiego w Londynie ale swojsko brzmiące nazwisko zdradza jej polskie korzenie. Pochodzenie z Europy Wschodniej jest dla niej źródłem inspiracji, od którego w żaden sposób się nie dystansuje.

Jedne z jej pierwszych projektów „włochate” buty były efektem górskich wycieczek po Tatrach a bezpośrednią inspiracją owcze skóry kojarzące się z tym regionem. Pomysł nie był projektem rewolucyjnym. Na wybiegach mody pojawił się już wiele sezonów temu. Wystarczy przypomnieć długowłose mokasyny Gucciego z 2015. Wykorzystanie przez Westernaffair skór z polskich owiec wydaje się interesującym nie przez sentymentalny, tani patriotyzm (brrr), ale ze względu na świadome, jak się zdaje, wykorzystanie zainteresowania egzotyką folkloru z naszej części Europy. Folkloru, który dla ludzi Zachodu ciągle jeszcze może być pociągający.
Szkopuł w tym, że futro jest w dzisiejszej rzeczywistości obciążającym, nieekologicznym elementem. I tu pojawia się uroczy i zabawny pomysł Olivii Pudelko „carpetschoes” (dywanowe buty?) Są one wytworem nowoczesnym. Powstają bowiem w aurze bardzo aktualne go hasła WFH (Work From Home). Skojarzenie z tym co „domowe” ma w tym przypadku podwójne znaczenie. Buty Westernaffair będąc współczesnym rękodziełem wykonane są ze stricte domowych materiałów: dywanów i chodników pochodzących z tego co najbardziej intymne i prywatne.


W swoich wywiadach autorka chętnie przywołuje hasła młodego pokolenia związanego z branżą mody: „trzeba popierać zrównoważone marki”, „mniej znaczy więcej”. Tymczasem, przewrotnie, jej projekty wydają się bliższe estetyce baroku raczej niż minimalizmowi. Materiały z których korzysta, czynią z jej butów zjawisko z pogranicza: mody, sztuki, ekologii i socjologii.
Ciekawie będzie obserwować drogę, którą te buty będą podążać.

zdjęcia wykonane przez projektantkę zaczerpnęłam z publikacji z 28.04.2020 Vogue

Japońskiego kimona czar

Po filmach z Anną Jacksnon kuratorką wystawy kimon w londyńskim V&A zaczęłam porządkować swoją „japońską” wiedzę. Snuła się tam blada gejsza w kunsztownej fryzurze, jedwabnym kimonie i… tyle, czyli szału nie ma. Szybki „research” i obraz staje się nieco pełniejszy.
Kraj Kwitnącej Wiśni uwiódł Europę już w XVII w. Holenderska Kompania Wschodnioindyjska, krążąc między kontynentami, nieźle wtedy namieszała. Japonia zakochała się w indyjskich pasach i kratach a Europa w japońskich meblach i strojach, stąd na portrecie nienachalnie pięknej Anna Elizabeth van Reede kimono odgrywające rolę płaszcza. Dla japońskiego tradycjonalisty zgroza! Każdy bowiem element kimona miał swoje, nie tylko konstrukcyjne, znaczenie.


Już w VI w na cesarskim dworze w Kioto wytworzyła się hierarchia barw i motywów, którą rządziła ścisła etykieta. Damy nakładały na siebie 12 kimon na raz. Przewiązywały je obi, szerokim pasem, spełniającym także funkcję kieszeni, torebki. Wiązanie obi wymagało wiedzy, umiejętności i pomocy innych. Niezwykle skomplikowana była symbolika malowanych dekoracji. Buddyjska swastyka oznaczała stwórczy wir prapoczątku, smok -siłę, paw – nieśmiertelność, żółw – długowieczność a lotos dostatek. Fason kimona przez wieki zmieniał się niewiele aż do 1868. Ówczesny cesarz nakazał urzędnikom ubiór europejski i forma kimona dosłownie… zastygła. Paradoksalnie, stary kontynent wtedy znowu zachłysnął się japońszczyzną. Na rynek europejski trafił japoński jedwab, Claude Monet namalował portret żony w czerwonym kimonie, Vincent van Gogh gejszę a Feliks Jasieński zaczął gromadzić japońskie drzeworyty podziwiane dzisiaj w krakowskim muzeum Manggha.

Kikugawa Eizan, Widok Nowej Yoshiwary z serii: Osiem słynnych widoków Wschodniej Stolicy, 1804-1818, drzeworyt barwny na papierze


Projektanci XX w. wielokrotnie mierzyli się z fasonem kimona. W 1908 Paul Poiret zaproponował je w wersji wieczorowej, w epoce op-artu Rudi Gernreich w dzianinowej sukience „Kabuki”. Nowoczesną seksowną gejszę pokazał w 1994 John Galliano, nie wspominając już o czerwonym kimonie Madonny Jean Paul Gaultiera, czy projekcie Alexandra McQueena dla Björk. Lista gorących nazwisk jest długa. Na londyńskiej wystawie warto rzucić okiem na projekt świeżynki w świecie mody Miligan Beaumont, której kimono ozdobione jest kapturem.

Rudi Gernreich, sukienka „kabuki”, 1963
John Galliano, jesień/zima 1994
Björk, album Homogenic, 1997, kimono projekt Alexander McQueen
Miligan Baumont, 2018

zdjęcie tytułowe: Claude Monet, Portret Camille Monet w japońskim kostiumie, 1876 & Madonna, Grammy Awards, 1999, kimono projekt Jean Paul Gaultier

Tekst odnosi się do wystawy „Kyoto to Catwalk”, Victoria and Albert Museum, Londyn