w oku cyklonu

Gdyby Tomasza Partyki nie było, Sztukomodnie musiałoby go sobie wymyślić. Malarstwo, obiekty, instalacje, wideo, grafika użytkowa, muzyka, architektura i… moda. W dodatku wszystko, co tworzy – pozostaje na skraju sztuki przedstawiającej. Odbiorca o guście nieco bardziej tradycyjnym może się czasem w zetknięciu z nią poczuć z lekka niepewnie i dlatego mogę wkroczyć tu ja – tłumacz – w oczach artysty i łakomych jego pracy kolekcjonerów trybik najzupełniej zbędny, jednak z perspektywy galeryjnych turystów, całkiem pożyteczny edukator-pośrednik.

Nie twierdzę, że po zaledwie kilku-kilkunastu godzinach wspólnej rozmowy w pracowni artysty wszystko już o Tomaszu Partyce wiem. To oczywiście niemożliwe, ale nazwanie go niespokojnym duchem nie będzie tu opinią na wyrost. Ruch, życie, emocja, które artysta podziwia w malarstwie Caravaggia są składową także jego temperamentu artystycznego. Wystarczy prześledzić chronologicznie ścieżkę twórczą Tomasza Partyki. Co chwila pojawia się tu kolejny rozbłysk, pasja, nowe pole zainteresowania, a wszystko podlane szczyptą brawury. Partyka nie idzie na łatwiznę, sam czasem płacąc za to wysoką cenę. Tak jak wymagający jest wobec siebie i swojej sztuki, równie nieprzejednany jest dla całej reszty.

Wisielczo zabawne, że gdy artysta pokazuje mi w pracowni swój obraz Pewność siebie (2015), ja tej pewności siebie nie mam nawet szczypty. Nieśmiało podchodzę bliżej, wyłapuję zabawkowe żołnierzyki asamblażowo przyklejone do powierzchni płótna, widzę koślawe wyskrobane w warstwach farby rachityczne wyrazy, próbuję je czytać, zrozumieć sens ich zestawienia. Podobnie robię z kolażowymi cytatami z malarstwa dawnego. Postać (?) z głową chłopca trzymającego kosz z owocami z obrazu Caravaggia prezentuje u Partyki samą siebie, a robi to w pozie Dawida z głową Goliata zaczerpniętej z innego obrazu tego samego wczesnobarokowego malarza. To moje detektywistyczne rozpoznanie dodaje mi nieco animuszu. Wiem przecież, że twarz Goliata to krypto-autoportret, a więc wszystko to rodzaj autoagresji? Autoupokorzenia? Moja intelektualna pewność siebie narasta… Zaraz wszystko tu rozgryzę, zgłębię i prześledzę… a figę. W tej rozgrywce Tomasz Partyka jest mistrzem. Uchyla zasłony, zwodzi, prowadzi w ślepy zaułek i zostawia z niczym. Chociaż nie! To pustka pozorna. Wypełnia ją jego czarny humor, cyniczna kpina i najprawdziwsze lęki. Świat jest magmą i chaosem, a obraz Partyki okiem cyklonu.

No właśnie, kiedy patrzę na jego obrazy, moje skojarzenia idą dokładnie w stronę twórczości zmarłego w 2011 r. Cy Twombly’ego, i to nie tylko z powodu przydomka, jaki amerykański malarz przyjął po ojcu sportowcu – „Cy” od „cyklon”. Wielkoformatowe obrazy Twombly’ego podziwiać można dzisiaj w najbardziej prestiżowych kolekcjach londyńskiej Tate Modern czy nowojorskim Museum of Modern Art, a te dostępne na rynku sztuki wyceniane są na miliony dolarów. Artysta po przeprowadzce do Rzymu rozwinął swój ekspresyjny abstrakcjonizm o wątki surrealizmu, poezji i mitologii. Podobnymi elementami z wielką wprawą i swobodą posługuje się także Partyka. Wystarczy zerknąć na jego centaura swobodnie galopującego przez obraz Jest bezpiecznie z 2013 r. Powstał on z połączenia sylwetki konia z wizerunkiem Tomasza Adamskiego, lidera nieistniejącego już rockowego zespołu Siekiera, prywatnie ulubionego zespołu artysty. Z tą samą swobodą i poczuciem humoru Partyka wprowadza kolażowe cytaty z mistrzów dawnych jak i rodzimych. W serii Cienie mistrzów z 2008 r. Partyka połączył nowożytnych z nowoczesnymi, np. Jana Weenixa z Pietem Mondrianem, tworząc hybrydy z geometrycznymi figurami zamiast głów. 

Przemalowywanie, a właściwie przyklejanie malarstwa kontynuował w cyklu Wybacz mi ojczyzno z 2015 r., gdzie wycięte, zminiaturyzowane postaci z reprodukcji dawnego malarstwa, nawet z już wydawałoby się dawno „przetrawionego” Jana Matejki, naklejał jedne na drugie, przemalowywał, opatrywane komentarzami, pokrywał kawałkami spalonych szmat. Prowadził w ten sposób własną narrację historii sztuki choć zaznaczał jednocześnie, że kompozycjnie były jedynie dialogami z dawnymi mistrzami, że głównie chodziło mu o pokazanie symboliki i konkretu poprzez dodawanie, możność drążenia w nieskończoność.

Podobnie jak twórczość Twombly’ego obrazy Partyki, zwłaszcza te dawne, przypominają kartki ze szkicownika. Pokryte jakby automatycznie pisanymi bazgrołami, ale też wyrazami i zdaniami o konkretnych intelektualnych odniesieniach, których melancholijną refleksję pogłębiają dodatkowo tytuły kompozycji. Trudno nie zauważyć, że właśnie słowo jest w twórczości Tomasza Partyki niezwykle istotne. Artysta sam mówi o swoim malarstwie, że to obrazy pisane. Jak zanotowała w tekście kuratorskim do jednej z jego pierwszych warszawskich wystaw Beata Czubak malarstwo (…) jest dlań sposobem szybkiej notacji, skrótowo i często żartobliwie formułowanych spostrzeżeń. Płótna pokryte napisami, niekiedy potokiem słów układających się w nie do końca czytelne teksty, narzucają lekturę wychodzącą poza czysto wizualne doświadczenie. Przewrotne, tyleż wizualne, co tekstowe narracje odsyłają do znaczeń i pułapek tkwiących w pozornie oczywistych komunikatach medialnej i potocznej codzienności.

Tomasz Partyka, 47 białych piłeczek pingpongowych dla Andrzeja Grubby, 2006, 100 x 100 cm

To właśnie ówczesna kuratorka galerii le Guern namówiła Tomasza Partykę na przyjazd do Warszawy zaraz po ukończeniu poznańskiego ASP w 2005 r. (pracownia Malarstwa prof. Jerzego Kałuckiego i w prof. Wojciecha Łazarczyka, wideo w Pracowni Marka Wasilewskiego) Z biegu przygotował wówczas 4 duże wystawy w tym 3 zagraniczne. Posypały się nań liczne zamówienia na obrazy, duuuużo obrazów, ale w jego przypadku to był i jest problem. Nie potrafię tak malować, malować jak niektórzy, że powstaje 20, 40 obrazów w miesiącu. Ja bardzo długo myślę o obrazie, a sam proces malowania to pół godziny. To taka kropka nad i. Kiedy goszczę w pracowni artysty z początkiem wiosny tego roku na jednej z białych ścian wisi duże zagruntowane płótno gotowe na pierwsze dotkniecie, pytam o nie, Tomasz Partyka mówi, że czeka, aż płótno do niego ostatecznie przemówi.

Myślę, że nieposzanowanie słowa we współczesnym świecie mierzi go okrutnie, zwłaszcza, że on sam nad każdym z należną uwagą pochylić się umie. Z tego wyniknęła duża część jego projektów. Onegdaj wystarczyła rzucona na odchodnym przez byłą dziewczynę kąśliwa uwaga, że nie potrafi dobrze się ubierać, aby wszedł w projekt modowy i to z komercyjnym powodzeniem. W listopadzie 2009 r. założył wspólnie z Katarzyną Pielużek – historyczką sztuki i kostiumografką markę Face Of Jesus In My SoupW wywiadach dwuosobowy team mówił: ulica, punk, Dada, brud są bliskie temu co chcieliśmy w projektach zawrzeć – stąd w kolekcji obecne były unisexowe bluzy oversize, spodnie z obniżonym krokiem, spłowiałe, brudne kolory, patchworkowe kroje, wylane farby, niebanalne tekstury i tekstylia ale było tam – a jakże – i malarstwo.

Partyka na ubraniach ożywił na przykład martwego zająca z obrazu Jana Weenixa, którego twórczość już wcześniej go interesowała. Odpowiedzialny nie tylko za ubiory, ale także całą identyfikację wizualną marki, jak szybko do pomysłu się zapalił, tak szybko przestał czuć do niego miętę. Wielka szkoda, że projekt nie przetrwał dłużej, ale stabilizacja to chyba nie jest naturalny stan Partyki, przynajmniej nie w tamtym momencie.

Z wagi, którą artysta przykłada do słowa, latem 2018 r. powstał też inny projekt stricte artystyczny – seria zabawkowych żołnierzyków pokryta szczególnego rodzaju kostiumami. Wykonane one zostały z martwych, rozczłonkowanych owadów, które padły ofiarą ówczesnych ekstremalnie wysokich temperatur. Instalacja miała charakter apokaliptyczny, z jednej strony nawiązywała do kryzysu klimatycznego, w wyniku, którego cierpią nie tylko ludzie ale także zwierzęta i owady, z drugiej była pokłosiem rozmów, które artysta toczy od lat ze swoją, urodzoną w 1929 r., babcią. To jej opowieści o przymusowej pracy w polu w trakcie II Wojny Światowej, o strachu związanym ze szczekaniem owczarków niemieckich, nadjeżdżających pod rodzinny dom esesmańskich volkswagenach, o tym, że esesmani ubrani byli w piękne i dobrze skrojone mundury, zaowocowały przedziwnymi kreacjami, które artysta zaprojektował dla małych plastikowych żołnierzy. Sam tak o nich napisał: Kolekcję nazwałem SUMMER/SUMMER czerpiąc ze słownictwa związanego z branżą mody, w skrócie S/S – spring/summer (…) Do produkcji tzw. kostiumu korzystam z tego, co znajdę w budynku pracowni. Są to z reguły muchy, osy, różnego rodzaju ćmy, szerszenie, motyle i inne latające stworzonka, których nazw nie znam. Jako materiału wiążącego kostium w całość używam oprócz kleju także kurzu, którego w budynku pracowni jest pod dostatkiem oraz pajęczyn, których też nie brakuje (…) Kostiumy (pancerze) niejednokrotnie wyglądają groteskowo. Ideał nazisty sięga bruku. Staje się komiczny i nie pasuje do wzorców popularyzowanych przez Trzecią Rzeszę. Obnaża ich słabości z drugiej strony artysta dodaje: zwielokrotniony odgłos latającej osy, muchy czy innego żyjątka przypomina dźwięk silnika niemieckiego myśliwca Messerschmitt, który budził grozę w czasie wojny i jak każdy dźwięk wojennej machiny wywołuje strach do dziś.

Tomasz Partyka, SUMMER/SUMMER, 2018, fot: Diana Lelonek, 2018

Obecnie, w kontekście toczącej się na Ukrainie wojny, ten projekt zyskał głębsze i jeszcze bardziej przejmujące znaczenie, zwłaszcza, gdy przywoła się i tę wypowiedź artysty związaną z projektem: Współcześni autorytarni jedynowładcy kreują rzeczywistość opartą na strachu, manipulacji i hipokryzji. Tworzą własne nietolerancyjne organizmy wykluczające inność. Moja praca jest ostrzeżeniem przed tymi właśnie galopującymi wszędobylsko totalitaryzmami. Tysiące naszych babć i dziadków były świadkami narodzin faszyzmu, który obecnie pod różnego rodzaju pelerynami kwitnie w piekącym słońcu już i tak bardzo wyeksploatowanej Ziemi. (> cytaty) Wystarczyło zaledwie kilka lat by te słowa artysty przyoblekły się w ekstremalne ciało wojennej rzeczywistości.

Stare albumy, gazety, drewno, zabawki, truchła owadów czy kolekcja wypchanych ptaków znalezionych na śmietniku wszystko stanowi dla Tomasza Partyki źródło inspiracji i medium godne zainteresowania. Potrafi tak „banalną” materią jak modelina i plastelina opowiedzieć o najbardziej skomplikowanych meandrach ludzkich emocji i zachowań. Wkłada w nią treści, które rezonują z jego osobistymi traumami, depresyjnymi myślami, ale też odzwierciedlają powszechne lęki współczesności. Osamotnienie personifikuje jego Dżdżownic, przemoc, nietolerancja i rasizm, pozostają głównymi wątkami pracy She knew , która odwołuje się do książki Black Like Me Johna Howarda Griffina z 1959 r.

Z pewnością sztuka Partyki nie pieje z zachwytu nad ludzkością. Właściwie to opowieść o wiecznotrwałym stanie opresji. Jednak, nawet jeśli artysta nie patrzy na świat ciepłym okiem, nie odwraca się doń plecami, pozostaje w trybie czuwania a jego twórczość, choćby depresyjne szkice inspirowane grafikami Goyi, są pospołu efektem przygnębiającej refleksji, ale też żywego połączenia z rzeczywistością. Po kilku godzinach spędzonych w jego pracowni wiem, że w kontakcie, zwłaszcza z mediami, artysta pozostaje bezpardonowy i wymagający. Jak sam ujął to niegdyś w jednym z wywiadów przychodzi jakiś człowiek (…) i dopina cię pod jakieś gówna, wypisuje jakieś tysiące farmazonów, to mnie strasznie mierziTaaaaa… w tej sytuacji, podsumowanie felietonu ograniczę do niezbędnego minimum. Czy rozgryzłam sztukę Partyki? Nie bardzo. „Rozczytałam” jej znaczenia? Bynajmniej! Wiem jedno, bardzo chcę się z nią jeszcze spotkać.

Tomasz Patyka, Too many, 2014, 4 x 100 x 100 cm

Zdjęcia wykorzystane w felietonie dzięki uprzejmości artysty.

=====

Pomocne linki:

culture.pl Tomasz Partyka

SUMMER/SUMMER Tomasz Partyka

„Sztuczki i rzezie” Ireny Kalickiej i Tomasza Partyki w PGS Sopot

TOMASZ PARTYKA, BĘC, BĘC, BOUNCE, BOUNCE

Wystawa Bęc, bęc, Galeria le Guern, 2006

Tomasz Leon Partyka „Zmiana” i „Ostatni Samuraj”

Opublikowane przez sztukomodnie

Jestem historyczką sztuki i edukatorką muzealną. Historię sztuki ukończyłam na Uniwersytecie Warszawskim pisząc pracę magisterską u prof. Anny Sieradzkiej na temat angielskiej projektantki mody Vivienne Westwood. Od 1996 roku związana jestem z Zamkiem Królewskim w Warszawie gdzie obecnie pracuję. Tu prowadzę m.in. autorski cykl spotkań z artyst(k)ami współczesnymi „Klucz w Zamku” a także zajęcia muzealne z zakresu historii sztuki, kultury i mody, wykłady dla dorosłych, kursy dla przewodników miejskich i nauczycieli szkolnych. Współpracuję także z innymi instytucjami zajmującymi się edukacją artystyczną: Muzeum Narodowym w Warszawie, Służewskim Domem Kultury, Dziecięcą i Młodzieżową Akademią Artystyczną, warszawskimi Uniwersytetami III Wieku. W 2022 roku rozpoczęłam współpracę z „Radiem z Qlturą”. Wcześniej zawodowo związana byłam także z modą jako redaktorka, stylistka i producentka sesji zdjęciowych w takich pismach jak: Avanti, Jestem, Claudia, Moda Top.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: