Pytanie rzucam jak kij w mrowisko, bo wiem dobrze, jaką burzę może rozpętać. Wszystkim zwalczającym się obozom prezentującym w tej kwestii przeciwstawne opinie nie zamierzam jednak podrzucać dodatkowych argumentów za lub przeciw. W zamian zaproszę wszystkich do wspólnej podróży. Ciekawa koincydencja sprawiła bowiem, że jeszcze do stycznia roku 2023 można w trzech stołecznych instytucjach publicznych oglądać wystawy, których narracja odnosi się – przynajmniej w jakiejś części – do Warszawy właśnie.
Zamek Królewski przy okazji spektakularnej prezentacji twórczości Bernarda Bellotta, na którą ściągnięto płótna mistrza niemal z całego świata, wykorzystuje okazję, by przypomnieć o widokach stolicy, które ten polski Canaletto zrealizował na zamówienie naszego ostatniego władcy Stanisława Augusta. Z kolei na wystawie Marioli Przyjemskiej w Zachęcie oglądać można prace artystki z 2016 roku sfokusowane na nowopowstających wówczas drapaczach chmur impertynencko rozpychających się w warszawskim Śródmieściu. Wreszcie Muzeum nad Wisłą w ramach 14. edycji festiwalu Warszawa w budowie oddaje pole młodym artystom, by wypowiedzieli się w tym samym – jakby nie patrzeć – trudnym temacie. A więc, na wyciągnięcie ręki… samochodowego koła…. swojego bądź końskiego kopyta… Warszawa w trzech odsłonach, dwóch epokach, a – zważywszy na cezurę, jaką zafundowała nam pandemia i napaść Rosji na Ukrainę – z trzech różnych przestrzeni dziejowych. Co z tego wynika? Zbierzmy fakty.
teraz…

Życie mieszczuchów na całym globie determinuje ulica. To, czy szybko dotrą rano do pracy i jak szybko uda im się stamtąd zbiec w kierunku domu. Czy każdą wolną chwilę spędzą poza miastem, czy też odnajdą wytchnienie w jego wirtualnych choć nie mniej dotkliwie ciasnych murach? Jak mają przetrwać, gdy poziom decybeli za cienką szybą okna budzi rano, w ciągu dnia narasta, wieczorem układa do spania? W pawilonie nad Wisłą rodzimy artworld rozkłada na części pierwsze stołeczną automobilową paranoję. Na wejściu szeroka autostrada zabiera nas wprost do nieba ale obiecywany raj wydaje się tu raczej kończyć bolesnym upadkiem w przepaść. Wiadukt 22 Krzysztofa Franaszka ścięty jak toporem tuż za linią widnokręgu to ironiczny pomnik ku chwale planistów marzących o wyeliminowaniu z miasta każdego pieszego. To praca spektakularna i – nie tylko dosłownie – wielowymiarowa. Czuję wyraźnie przez skórę, że się z nią jeszcze nie na tej jednej wystawie wypadnie mi i Wam spotkać.

Tuż za czarną wyasfaltowaną konstrukcją rozłożyła się instalacja fotograficzna Witka Orskiego. Inspiracją dla jego Wyspy stała się powieść Jamesa Grahama Ballarda z 1974 roku. Polski artysta, wzorem jej głównego bohatera, przez jakiś czas doświadczył odosobnienia, przebywając w pasie pomiędzy trasami szybkiego ruchu. To przestrzenie wabiące pozorem ciszy. Okolone złowrogą pajęczyną wiaduktów szybkiego ruchu zachowują niewzruszony stoicki spokój. A jednak to także ziemia przeklęta i wszystko wsysająca otchłań. Wie to każdy, kto próbował forsować wielopasmówkę omijając kładkę dla pieszych. Surrealizm projektu zaciekle walczy tu o palmę pierwszeństwa z narracją katastroficzną i kafkowskim poczuciem narastającego zagrożenia, dając wystrzałową mieszankę.


Jednak artyści zaproszeni do pawilonu nad Wisłą nie biją tu jedynie piany przeciw urzędnikom i planistom. Samochodowe fondue Ady Zielińskiej uwodzi spienioną słodyczą plastikowych reflektorów i przywołuje do tablicy neurotycznych „posiadaczy” czterech kółek. Stopieni w jedno ze swoimi mechanicznymi rumakami nie pokonają samodzielnie choćby najkrótszej drogi. Wietrzyć w tym wypada swoisty atawizm, a przynajmniej narodową zaszłość, bo już przed 300 laty przyjezdni zauważali ponoć niechęć krajowej szlachty dla przemieszczania się per pedes. Podobnie i współcześni dumni zarządcy autonomicznych przestrzeni, nie zważając na cenę, jaką płacić przyjdzie dzieciakom czy astmatykom niewzruszenie produkują kolejne pokłady ciężkiego, ołowianego dymu. Mości się on w naszych mięśniach i płucach, a także oblepia sflaczałe sino-szare urzędowe sztandary a te właśnie Wojciech Surała zebrał i w charakterze artefaktów na wystawie zaprezentował (Biało-czerwone).



Bez wątpienia jesteśmy świadkami czasów, gdy temperatura komunikacyjnego problemu na naszych oczach osiąga stan wrzenia. Dosadnie i przekonywująco pokazują ten stan rzeczy prace: Płonące słońce i Chmara Kornela Janczy, jednak prócz sztuki zaangażowanej powstaje także ta z nieco bardziej introwertyczną nutką. Jest na wystawie zatem „kącik” miłośnika miejskich autobusów Igora Przybylskiego (@dziewczynazakolkiemautobusu, wydruk cyfrowy na papierze) i ściana płaczu po zezłomowanym Volkswagenie Mateusza Choróbskiego (405973 km.)


Cztery kółka bowiem pozostają od ponad wieku mocnym katalizatorem ludzkich afektów. Są proscenium naszych czułości i przepychanek, których właściwe rozwinięcie przenosi się potem z rodzinnego samochodu do domowych przestrzeni. Maczystowskie prężenie kciuków zaciśniętych na kierownicy (Patryk Różycki, Już do Ciebie jadę), ojcowsko-synowskie przeciąganie liny (Maciej Salamon, Mercedes-Benz W123 automat), martwa cisza między uczestnikami podróży… znamy to? Znamy! Samochód bywa polem bitwy i jeśli zajdzie potrzeba przeistacza się w specjalistycznego bojowego drona (Zuzanna Janin, VOLVO V70 zamienione na 6 DRONÓW (PIASKI PUSTYNI)).

prawie teraz…
W świecie bez globalnych wirusów i Europy wolnej od nuklearnego strachu – czyli całe i jedyne – sześć lat temu Mariola Przyjemska z okien swojego domu w warszawskim Śródmieściu krytycznym okiem przyglądała się miastu. Błyszcząca szkłem nowa architektura oferowała realizację siebie: sale relaksu, ćwiczeń, drinkbary, sklepy. Jednak te pozorne przestrzenie publiczne od samego początku pomyślane były tak naprawdę jako strefy wykluczenia, a segregacja ich uczestników zaprogramowana na różnych poziomach. Artystka rozkodowała to zjawisko i – jak w jednym ze swoich wywiadów powiedział historyk sztuki Tomasz Fudala – dostrzegła, że stolica stała się miastem spektaklu, miastem towarów i artykułów na sprzedaż, w którym nowe inwestycje to budynki-gadżety, naruszające urbanistyczną harmonię oraz przestrzeń dla wspólnot i zieleni. W namalowanych wówczas obrazach pastelową architekturę Przyjemska „ometkowała” szyldami, by pokazać, że zaczyna ona podlegać takiej samej fetyszyzacji w oczach mieszkańców, jak ubrania znanych marek odzieżowych. Te współczesne warszawskie weduty odzwierciedlały nowy rozdział narracji aktywistycznej. Pytania w rodzaju: dlaczego ten budynek stoi w przestrzeni wspólnej, miejskiej, a nie generuje wartości dla wszystkich? stało się nie tylko zasadne, ale też bardziej słyszalne. Smutne jest, że podnoszona – już wtedy od dawna – kwestia patodeweloperki i przechwytywania lokali przez fundusze inwestycyjne przekształcające je w rodzaj pieniądza jest dalej paląca i nierozwiązana.




nieco dawniej..
Zwykło się sądzić, że Warszawa z obrazów Bellotta to Warszawa bogata i zasobna, bo obrazy szykowano dla oczu królewskich gości. Na płótnach weneckiego weducisty łagodne światło muska pałace i rzeźby, francuskie peruki i karety. Kiedy jednak zrobimy najazd na uliczne zaułki, koedukacyjnie smaga także zady pociągowych wołów i gołe stopy plebsu. Artysta od 1767 roku pozostawał w niewyobrażalnej dla dzisiejszych artystów arcyniewygodnej twórczo, lecz godnej pozazdroszczenia finansowo sytuacji malarza nadwornego. Trudno mu było – będąc związanym umową – nie wyjść naprzeciw oczekiwaniom koronowanej głowy. Mimo to, podobnie jak w licznych przed-warszawskich realizacjach, prócz architektury pełnej wdzięku i rozmachu, uwiecznił na swoich płótnach drewniane rudery, zwilgotniałe mury, a nawet publiczny wychodek.


Z tą zaskakującą predylekcją do oskrobanych i pogryzionych tynków Bellotto chyba się urodził. Już w pierwszych kompozycjach weneckich, opartych na obrazach mistrza-wujka każdą odartą z wapna cegłę i wszystkie jej odcienie grzyba ręką swoją dopieszczał nadzwyczaj czule. Niektóre partie jego włoskich obrazów w zbliżeniu szokują, bo blisko im już niemal do najprawdziwszej abstrakcyjnej kompozycji barwnej (Stary most nad Padem, 1745).

Krytyczni obserwatorzy współczesnego procesu gentryfikacji miasta z pewnością pochwalić by mogli zamawiającego obraz i jego autora za XVIII wieczne kadry nie stroniące od najmniej spektakularnych zakątków ówczesnej stolicy. Widok Warszawy z Pałacem Ordynackim zdobiący zamkowy przedpokój senatorski zadziwia bydłem „sportretowanym” na pierwszym planie. To ze wszech miar rzecz godna zauważenia, iż malarz upiększając/powiększając budowle, na których władcy zależało, zwykł ozdabiać je sąsiedztwem tak nieekskluzywnym. Czy to wyjątkowa miłość do realistycznego szczegółu? Być może, choć z drugiej strony w wielu malarskich realizacjach nie powstrzymywała go ona od poświęcania urbanistycznej prawdy dla kompozycyjnego dobra. Może więc rzucić w tym miejscu wypada zaczerpniętą z języka przyszłych romantyków, kategorię malowniczości, która na fali raczkującego wówczas sentymentalizmu przeważyła szalę? Tak czy inaczej zastanawiający jest kontrast do współczesności, tak rozpaczliwie i ekstremalnie wymazującej wszelkie kryzysowe sytuacje w oficjalnej reprezentacji miasta. Może też dlatego na mediach społecznościowych współczesnych artystek i artystów, równie wrażliwych na rzeczywistość jak Bellotto, znaleźć można zdjęcia zapomnianych zakątków, miejskich ruin, wysypisk bogatych w cudze historie i biedę, bo prawda, choćby najbrzydsza, zawsze wygrywa i myślę sobie, że to bardzo dobrze.
*************************
Na okładce felietonu: Mariola Przyjemska, Dobra zmiana, z cyklu Warszawa w budowie, 2015
Mariola Przyjemska. Konsumpcja, konstrukcja i melancholia, 16.09.2022 – 08.01.2023, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki.
Lidia Pańków w rozmowie z Tomaszem Fudalą Profetka Mariola Przyjemska: Byłam otoczona mężczyznami, którzy się ze mną liczyli. Nikt mnie nie uciszał